W końcu mamy lato z prawdziwego zdarzenia, co bardzo mnie cieszy :) Co prawda zdarza mi się kilka razy dziennie narzekać na upał, ale w głębi duszy jestem szczęśliwa, że mamy taką pogodę. Jak dla mnie taka opcja jest milion razy lepsza od nijakiego, chłodnego, deszczowego dnia. A co najlepiej smakuje w upały? LODY! Od mniej więcej roku jestem szczęśliwą posiadaczką maszyny do lodów. I do tej pory użyłam jej tylko dwa razy... No nie wiem, jakoś nie tak to wszystko miało wyglądać. Zanim ją kupiłam, wyobrażałam sobie, że będę kręcić prawdziwe lody na śmietance o wymyślnych smakach, jakie widziałam podczas oglądania "Na słodko". I zawsze taka maszynka była dość niedostępna i droga. Ale od niedawna robienie własnych lodów jest dość popularne, co sprawiło, że pojawiło się wiele tanich sprzętów to umożliwiających. Tak więc kiedy nadarzyła się okazja kupiłam w internecie rzeczoną maszynkę, ukręciłam pierwsze lody na moje urodziny i... po tym nasze drogi się rozeszły. Zapomniałam (albo udawałam, że zapomniałam) o niej na cały rok. Niedawno coś we mnie pękło i postanowiłam odnowić naszą znajomość ;)
Na pierwszy ogień poszły lody według receptury Marka Bittmana, które bardzo chciałam przygotować już jakiś czas temu. Po pierwsze dlatego, że lubię tego Pana. Kiedy oglądam jego programy (bardzo krótkie, 5-minutowe "felietony" kulinarne pod patronatem New York Times'a) to nie mogę powstrzymać się od lekkiego uśmieszku na mojej twarzy. Niby nie ma nic niezwykłego w nim samym- nie gwiazdorzy, nie robi wielkiego show, nie jest szefem kuchni w renomowanej restauracji. Ale jest taki... normalny. I zawsze sprawia wrażenie, jakby nie zależało mu wcale na gotowaniu, jakby od niechcenia znajdował się właśnie w kuchni i pokazywał niedouczonym amatorom te wszystkie proste metody przygotowywania posiłków. Stara się uogólniać wszelkie kulinarne teorie i przepisy tak, by były łatwe w zrozumieniu dla każdego. Po drugie- przepis jest ciekawy. Różni się od większości receptur, które do przygotowania lodów wymagają ogromnych ilości tłustej śmietanki, wielu żółtek, ton cukru i innych dodatków. Tutaj mamy do czynienia z lodami bezjajecznymi, które można przygotować z mleka lub chudej śmietanki (krowich lub roślinnych), dlatego też nazwałam je light. Zjadłam całe pudełko i nie czułam tak wielkich wyrzutów sumienia, jak podczas jedzenia zwykłych lodów dobrej jakości- czułam się lżej i zjadłam zdecydowanie mniej kalorii :) Bittman przedstawił kilka wersji smakowych (możecie znaleźć je tutaj ), ale ja miałam ochotę na karob. Bardzo lubię jego smak, choć wiem, że nie każdemu przypada on do gustu. Jak dla mnie idealnie słodkie. Miały bardzo przyjemną konsystencję- gładką i aksamitną, lekko budyniową. Baaardzo mi smakowały i na pewno będę chciała je przygotować w innym smaku.
Lekkie lody karobowe
przepis Marka Bittmana, delikatnie zmodyfikowany i dostosowany do własnych potrzeb
- 500ml mleka (użyłam sojowego naturalnego),
- 5 łyżeczek cukru,
- 2 łyżki skrobi kukurydzianej (zapewne można zastąpić ziemniaczaną),
- 2-3 łyżeczki karobu.
* Pamiętaj, że wszelkie lody domowej roboty są zazwyczaj twardsze niż te kupne i szybciej się topią.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz