Trifle jest tradycyjnym angielskim deserem. O jego istnieniu dowiedziałam się kilka lat temu, gdy dopiero niepewnie wkraczałam w otchłań świata kulinarnego. Moją pierwszą nauczycielką gotowania była Nigella Lawson, w której program "Nigella bites" wpatrywałam się z otwartą paszczą i marzyłam o przygotowywaniu takich potraw. "Nigella gryzie" był pierwszym zagranicznym programem kulinarnym, jaki widziałam i od pierwszego odcinka zawładnął moje serce. Był zupełnie inny od rodzimego Kuronia (nic do niego nie mam!), kręconego w sztucznie oświetlonym studiu. Nigella gotowała w swoim domu (obecnie robi to w studiu, które go tylko przypomina), była naturalna i niechlujna. Wiecznie coś jej kapało, rozsypywało się, a czasem i przypiekało niebezpiecznie mocno. W tle opowieści rodzinne, doświadczenia z podróży do Włoch i orientalne składniki. No właśnie, o ile brązowy cukier muscovado można dziś nazwać egzotycznym, wtedy był nieosiągalny ;) Ale i tak działo się w kuchni Lawson na tyle, że obejrzałam wszystkie możliwe powtórki każdego odcinka, a gdy zdjęto program z anteny gotowa byłam rozpocząć jednoosobowy strajk przed siedzibą stacji. Na szczęście pojawiła się wkrótce książka "Nigella gryzie", którą po zakupie traktowałam jak Biblię.
I to właśnie w tym programie Nigelli zobaczyłam trifle. Marzyłam zawsze, aby go przygotować, ale składniki mnie nieco przerażały. Tradycyjne warstwy stworzone z kupnego biszkoptu (nie wiedziałam, że takie coś istnieje w Polsce), sporo malin ugotowanych na dżem, super-słodki syrop z wykorzystaniem trawy cytrynowej (!), krem jajeczny custard (jego wykonanie graniczyło u mnie ze zdobyciem nagrody Nobla w dziedzinie fizyki kwantowej), tona bitej śmietany i płatki migdałowe. I tak zbierałam się i zbierałam, by go przygotować, aż mnie własne dwudziestolecie zastało.
Mój trifle jest inny niż ten Nigelli. Nie mogę nawet powiedzieć, że się nim inspirowałam, ale chciałam trochę powspominać moje pierwsze spotkanie z tym deserem. Chciałam przygotować coś z truskawek, niekoniecznie ciasto i oto powstało moje cudeńko. Składa się z warstw truskawkowego kisielu (nie użyłam chemicznych o tej porze roku owoców, wybrałam te z mrożonki), pysznego kremu jajecznego (znacznie delikatniejszy i wbrew pozoru nie tak ciężki, jak zwykły budyń), owsianej kruszonki i bitej śmietany na górze. Doskonale nadaje się na tę porę roku, gdy pragniemy już bardzo truskawek, ale nie możemy użyć świeżych (myślę, że domowy kompot truskawkowy też by się sprawdził). Owoce są lekko orzeźwiające i przełamują ewentualną ciężkość kremu, zaś kruszonka sprawia, że deser nie jest nudny i przyjemnie chrupie. Nie jest trudny w przygotowaniu, ale najlepiej jest ugotować kisiel i krem dzień wcześniej, by zdążyły się schłodzić, a żebyśmy my nie mieli zbyt wiele pracy ;) Trifle można przygotować w jednym większym naczyniu lub przygotować indywidualne porcje w osobnych salaterkach. Tak czy inaczej, będzie smacznie! :)
Truskawkowy trifle
składniki na 4 duże lub 6 mniejszych porcji
Kisiel truskawkowy:
- 500g truskawek,
- 1/3 szklanki cukru (jego ilość zależy od tego, jak słodkie są owoce),
- 1 1/2 łyżki skrobi kukurydzianej,
- sok z połowy cytryny.
Krem jajeczny:
- 500ml mleka,
- 4 żółtka,
- 1/4 szklanki brązowego cukru muscovado,
- 2 1/2 łyżki skrobi kukurydzianej,
- łyżeczka zimnego masła.
Owsiana kruszonka:
- 1 1/4 szklanki płatków owsianych (nie błyskawicznych),
- 1/2 szklanki brązowego cukru muscovado,
- 1/3 szklanki mąki pszennej uniwersalnej,
- 1/2 łyżeczki mielonego cynamonu,
- szczypta soli,
- 1/2 kostki (100g) masła, stopionego.
Śmietana:
- 200g śmietanki 30%,
- 1 łyżeczka cukru pudru,
- 1 łyżeczka śmietanki do kawy w proszku (ustabilizuje ubitą kremówkę i wchłonie wilgoć, dzięki czemu można deser przygotować kilka godzin wcześniej).
Składanie deseru:
W dużym szklanym naczyniu lub w indywidualnych salaterkach układaj po sobie kolejne warstwy trifle, aż do wyczerpania składników. Najpierw kisiel truskawkowy, potem kruszonka, a następnie krem. Na wierzchu ułóż bitą śmietanę i posyp startą czekoladą/ wiórkami czekoladowymi/ kakao. Przechowuj w lodówce.
* Im dłużej gotowy deser "leży" w lodówce, tym bardziej mięknie kruszonka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz