Marzenie każdego czekoladoholika.
Czekolada x 3.
Czekoladowe (no dobra, kakaowe... ale smakuje bardzo czekoladowo!) ciasto; w środku ukryte nadzienie, które rozpływa się w ustach, jak najlepsze czekoladowe trufle; a wszystko zwieńczone gęstą polewą czekoladową o "mlecznym" aromacie.
Nie będę skromna i powiem, że dumna jestem z tych słodziaków. Bo nie dość, że smakują wybornie i ciężko mi było odpędzić się od sięgnięcia po następną i następną, to są wegańskie. A cała sztuczka polega na tym, że jeśli komuś tego nie powiecie, to na pewno nie zauważy braku odzwierzęcych składników. Babeczki są jednak baaardzo czekoladowe i jeśli nie macie wokół siebie amatora takich smaków, to liczyłabym się z tym, że zjecie je sami. Wszystkie. No cóż, czasem trzeba... ;)
Inspiracją była jak zwykle Anna Olson. W jej książce wypatrzyłam przepis na babeczki z truflami w środku i czekoladowym ganache na wierzchu. Jednak przepis wymagał składników, których po prostu w domu nie było (yyy... niesłodzona czekolada, na przykład, której nawet w sklepach nie widziałam). I tak plątałam się od przepisu do przepisu w poszukiwaniu tego "jedynego", aż doszłam do wniosku, że sama sobie poradzę i receptura powstała spontanicznie. Samo ciasto jest na prawdę cudne! Mięciutkie i delikatne, bardzo czekoladowe. Dzięki dodaniu do masy ciepłego płynu są też nieco lepkie, zupełnie jak brownies, ale bez ich ciężkiej struktury. Nadzienie jest pyszne zarówno w formie płynnej, jak i po zastygnięciu, a polewa przypomina mleczną czekoladę dzięki dodaniu śmietanki roślinnej. Można oczywiście nie zadawać sobie trudu, pominąć glazurę i wierzch udekorować masą z nadzienia- wtedy babeczki będą miały więcej wytrawności, jaką niesie gorzka czekolada.
Potrójnie czekoladowe wegańskie babeczki
przepis na 7 rozpustnych sztuk
ciasto:
- 1 łyżka (15ml) zmielonego siemienia lnianego (bez obaw- po upieczeniu jest niewyczuwalne),
- 3 łyżki (45ml) gorącej wody,
- 125g mąki pszennej,
- szczypta soli,
- 1/2 łyżeczki (2ml) proszku do pieczenia,
- 1/4 łyżeczki (1ml) sody,
- 25g ciemnego kakao,
- 60g cukru trzcinowego muscovado,
- 60ml oleju,
- 125ml gorącego mleka (użyłam ryżowego waniliowego).
Piekarnik nagrzej do temperatury 180 st.C. Foremki do muffinek wyłóż papierowymi papilotkami lub natłuść olejem.
Do miski przesiej mąkę z solą, proszkiem i sodą, odstaw na bok. W osobnej misce wymieszaj trzepaczką kakao, cukier, olej i "glut" z siemienia. Tą mieszankę zalej gorącym mlekiem i dokładnie rozmieszaj tak, by pozbyć się wszystkich grudek. Ciepły płyn wlej do suchych składników, a następnie wymieszaj trzepaczką na gładką masę. Ciasto podziel między foremki i wstaw do piekarnika na ok. 13-15 minut (aby sprawdzić, czy babeczki upiekły się, wbij wykałaczkę lub bambusowy patyczek do środka- jeśli wyjdzie suchy, ciasteczka są gotowe). Wyjmij i ostudź całkowicie.
nadzienie (ganache):
- 50g gorzkiej czekolady,
- 3 łyżki (45ml) mleka (u mnie ryżowe waniliowe),
- opcjonalnie 1-2 łyżeczki cukru pudru, jeśli czekolada jest bardzo gorzka.
polewa:
- 100ml śmietanki sojowej (można użyć innej; myślę też, że gęste mleczko kokosowe lub domowa śmietanka z nerkowców również by się sprawdziły),
- 50g gorzkiej czekolady,
- 25g cukru.
W ostudzonych babeczkach, przy pomocy niewielkiego ostrego nożyka, delikatnie wytnij na środku stożek sięgający prawie do dna (zupełnie tak, jak wycina się gniazda nasienne z całego jabłka). Okruchy ciasta są oczywiście dla Ciebie- jakaś nagroda za ciężką pracę się należy ;) Do wydrążonego "tunelu" wlej ok. 1,5 łyżeczki nadzienia (po sam czubeczek). Na wierzchu rozsmaruj polewę i posyp posiekaną czekladą dla dekoracji.
Babeczki można jeść od razu- wtedy są bardzo "brudzące", bo nadzienie jest płynne, ale nadal nieziemsko smaczne. Jeśli jednak zostawisz je na kilkadziesiąt minut (może parę godzin) w temperaturze pokojowej (w lodówce cały proces zachodzi szybciej), środek zastygnie i utworzy się cudowna trufla czekoladowa. Obie wersje mi bardzo smakowały, więc ciężko powiedzieć, którą drogę wybrać :) Po trzech dniach w szczelnie zamykanym pudełeczku babeczki nadal są wilgotne. I bardzo czekoladowe.
Tak wyglądają babeczki, gdy zjada je niecierpliwy czekoladoholik:
A tak, gdy emocje już opadną (wiem, nie za ciekawie, ale na języku objawia się to jednak zupełnie innymi doznaniami):
Zrobiłam wersję izi, bez sugerowanego nadzienia i polewy, za to do środka dałam kostkę gorzkiej czekolady i żurawinę i wyszły na prawdę pyszne :)
OdpowiedzUsuńSuper! Bardzo się cieszę :))
UsuńTe babeczki są warte każdej kalorii, nie wytrzymały u mnie nawet 24-ech godzin. :D
OdpowiedzUsuńWow, to świetnie! Bardzo mnie cieszy, że tak Ci posmakowały :-)
Usuń